AC Valhalla: wrażenia po 143 godzinach rozgrywki (końca nie widać)

AC Valhalla: wrażenia po 143 godzinach rozgrywki (końca nie widać)
Niby wiedziałem, że Assassin’s Creed Valhalla do najkrótszych tytułów nie należy, a zwyczaj czyszczenia do cna sekretów ze wszystkich lokacji sprawy nie ułatwia, podobnie jak totalne nieuznawanie szybkiej podróży… Ale żeby mieć na koncie grubo ponad 100 godzin i wciąż czuć, że gra się dopiero rozkręca?

Pozostaje odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to w ogóle źle – w końcu produkcja kupiona tuż po premierze kosztowała mniej więcej 250 zł i wręcz nie wypada, by skończyła się zbyt szybko. Ale ok, do kwestii długości i paru innych aspektów zaraz przejdę.

Nie, to nie jest recenzja – wszak nie wypada oceniać definitywnie gry przed jej ukończeniem. Postanowiłem jednak spisać kilka uwag, jakie wpadły mi do głowy w trakcie rozgrywki, a odniosę się do nich jeszcze w osobnym tekście napisanym już po ukończeniu tej produkcji, której rozmachu zdecydowanie odmówić nie można.

Ot, parę ogólnych wrażeń, które mogą się już teraz okazać pomocne komuś, kto by się zastanawiał, czy warto tę grę kupić.

Pokrótce o AC Valhalla

Jeśli jeszcze nie znasz nowego Asasyna, kilka słów na jego temat: to ogromna produkcja Ubisoftu i kontynuacja znanej i lubianej serii w nowym wydaniu, niekoniecznie docenianym przez fanów starych części.

Wszystko dlatego, że z odsłony na odsłonę coraz mniej tu skradania, a coraz więcej otwartego świata, znajdziek rozsianych po mapie i mechanik znanych z gier action RPG, z którymi twórcom serii od jakiegoś czasu po drodze.

Oczywiście, jeśli ktoś chce, może przechodzić ten tytuł w iście skrytobójczym stylu, ale… Zupełnie mi to nie pasuje do postaci Wikinga, który dopiero Asasynem się staje (tak jakby…).

Nie wspomniałem, że bohaterem gry jest Wiking? Jako Eivor (wariant męski lub żeński do wyboru, zresztą płeć można dowolnie zmieniać w trakcie rozgrywki) zaczynasz historię w mroźnej, dziewięciowiecznej Norwegii, by po dość rozbudowanym prologu trafić do Anglii.

Surowa Norwegia w całym swym majestacie

A dokładniej, do czterech angielskich królestw: Nortumbrii, Mercji, Wschodniej Anglii i Wessexu. Po drodze czekają Cię halucynogenne wycieczki do mitycznych krain: Asgardu oraz Jotunheimu, a także wypad do mniej egzotycznej, ale wciąż pięknej Vinlandii (nie mylić z Finlandią).

Będziesz zdobywać sojuszników, brać udział w szturmach na fortece, osadzać królów na tronach i ich obalać, a po drodze, poniekąd przy okazji, likwidować członków Zakonu we współpracy z dwoma przedstawicielami bractwa Asasynów, którzy na samym początku historii, jeszcze w Norwegii, zawitali do Twojej osady.

Mapa jest ogromna, a w jej centralnym punkcie leży Krucza Przystań, czyli wieś, którą należy rozwijać za surowce złupione w klasztorach.

To tyle w kwestii wprowadzenia. Przejdźmy do mięsa.

Długość gry

Według pierwszych recenzji, czytanych tuż po premierze, a jeszcze przed zakupem gry, na Asasyna należało przeznaczyć minimum 50 godzin. Niektórzy mówili o stówce, a gdzieniegdzie przewijały się informacje, że ten próg Valhalla przekracza w znaczącym stopniu.

No i dobra, ktoś może stwierdzić, że sam sobie jestem winny, mamrocząc pod nosem na długość tego tytułu. Trzeba było używać szybkiej podróży, być może odpuścić sobie łupienie pomniejszych skrzyń, to bym teraz nie jęczał…

W trakcie długiej przygody nierzadko znajdziemy się w dość osobliwej kompanii

Tyle, że ja wcale na długość gry nie narzekam. Choć zazdrośnie spoglądam na swoją połowicę, która od początku grudnia przeszła na Game Passie już bodaj z 10 gier, podczas gdy ja podbijam licznik czasu w najnowszej superprodukcji Ubi… Jakoś znużenia nie mogę odnotować.

Wręcz przeciwnie, coraz częściej przyłapuję się na tym, że na kurczącą się liczbę nieodkrytych lokacji spoglądam z pewnym niepokojem. Co ja będę robił, kiedy ta gra się skończy?

Zadaję sobie to pytanie po raz pierwszy od finiszowania Wiedźmina 3 i całkiem to przyjemne. Tak więc, choć z jednej strony ciągnie mnie już trochę do innych gier, wciąż przyjemnie spędza mi się czas w średniowiecznej Anglii.

Brawo, Ubisoft. Serio. Tym bardziej, że ta gra nie jest wolna od błędów i niedoróbek. Ba, jest ich od groma!

Ale po kolei, najpierw rozwińmy temat świata, mapy… Jak zwał, tak zwał.

Przedstawiony świat

Myślałem, że to Norwegia zrobiła na mnie wrażenie… Ale gdy tylko ujrzałem kontrastującą z wszechobecnym śniegiem zieleń angielskich lasów, opadła mi szczęka.

Pierwszy złupiony na nowej ziemi klasztor – ale bynajmniej nie ostatni

Już od pierwszych chwil w Kruczej Przystani wiedziałem, że to jest gra warta tego, by od czasu do czasu zatrzymać się i powąchać kwiatki. Pierwsze wędrówki po okolicy przyniosły masę pozytywnych wrażeń. Tu gęsty las, tam pagórek z widoczkiem, jeszcze gdzie indziej budynki będące pozostałościami po epoce rzymskiej dominacji…

Te ostatnie dodają klimatu i zachęcają do eksploracji. I to nie tylko dlatego, że skrywają wiele pozycji do odhaczenia na liście tajemnic i artefaktów. Świadomość tego, że choć wczesne średniowiecze wydaje nam się epoką skrajnie odległą, już wtedy rzymskie budynki obracały się w ruiny, dała trochę do myślenia.

Pozostałości po akwedukcie

Na początku odrobinę kręciłem nosem na małą różnorodność lokacji, ale z drugiej strony, jak tak sobie teraz myślę – marudziłem na wyrost.

Wszak na południu możesz podziwiać z pokładu statku majestatyczne kredowe klify, w Grantebridgescire znajdziesz klimatyczne bagna, na wschodzie kilometrami ciągną się porośnięte trawą wzgórza, a na północy, w Eurvicscire, poczujesz trochę majestatu śnieżnej zimy, cwałując na swym wiernym rumaku pod opuszczonym Wałem Hadriana.

Rozległy świat kusi, by go zbadać. Dalej, Płotka!

Widoczków wartych zapamiętania jest masa. Całe szczęście i w tej produkcji nie mogło zabraknąć wszechobecnego dziś trybu fotograficznego, dzięki któremu mogłem robić zdjęcie za zdjęciem.

Walka

Walka to crème de la crème tej gry. Jeszcze przed rozpoczęciem własnej przygody, zapoznałem się z recenzją w CDA, gdzie autor wspominał o tym, że czuć tu moc w łapie.

Oj, czuć. Nawet nie będę próbował tego opisywać, ale niektórymi ciosami wręcz zmiatałem przeciwników, rozczłonkowując ich na różne sposoby przy satysfakcjonującym wrzasku mojego Wikinga.

A kiedy już znużyło mnie podejście “otrzymaj cios, zadaj mocniejszy”, zacząłem się bawić z grupami wrogów. Uniki, bloki i specjalne zdolności, które odblokowuje się wraz z postępem rozgrywki (najczęściej znajdując święte księgi), to multum możliwości na urozmaicenie kolejnej rutynowej potyczki z przeciwnikami.

Wystąpiły pewne komplikacje, ale zamek i tak wkrótce będzie nasz

Wciąż przyłapuję się na tym, że o ile w innych grach walki z normikami po pewnym czasie mnie nudziły i zaczynałem ich unikać, tu rzecz ma się zgoła inaczej.

Często sam zaczepiam wałęsające się po traktach grupy wrogich żołnierzy, by rozpocząć walkę strzałem z łuku, dobiec, dobijając po chwili typa atakiem ogłuszającym, wykonać epicki Skok Walkirii w stronę drugiego nieszczęśnika, by po chwili nadepnięciem zmiażdżyć mu czaszkę, a trzeciego wroga przyciągnąć do siebie harpunem i ostatecznie załatwić go efektowną kombinacją ciosów toporem. Miód.

Wszystko jest dynamiczne i okraszone całkiem przyjemnymi dla oka animacjami wykańczania wrażych żołdaków za pomocą ich ekwipunku. Moja ulubiona to ta z morgenszternem, jakby ktoś pytał.

Czasem trzeba się trochę napocić, by zaliczyć efektownego killa

Bossowie

Od czasu do czasu trzeba wykończyć jakiegoś mniej lub bardziej wymagającego bossa. Walki te do specjalnie trudnych nie należą, choć niekiedy zdarzają się wyjątki od tej reguły.

Mimo to po kolejnej przegranej nie miałem raczej ochoty walnąć pięścią w klawiaturę. Zamiast tego rzucałem się do kolejnej próby, do skutku. Czyli wychodzi na to, że starcia są odpowiednio zbalansowane, a pokonanie bossa dostarcza nielichej satysfakcji.

Bossami często są legendarne zwierzęta. Niektóre są diablo ciężkie do pokonania, ale akurat ten łoś do nich nie należał

Oprócz bossów “stacjonarnych”, po świecie krążą również Zeloci, potężni rycerze na służbie Zakonu. Poruszają się wytyczonymi ścieżkami, choć ich mobilny charakter w połączeniu z dość wysokim (a na początku: wręcz niemożliwym) poziomem trudności, czyni ich pokonanie wyjątkowo przyjemnym doznaniem.

Fabuła

Do tej kategorii pozwoliłem sobie wrzucić również postacie i poboczne questy. No, ale zacznę od głównej historii.

Oceniłbym ją na plus, choć czasem wieje sztampą. Jeden z twistów fabularnych nieźle mnie zwiódł, choć tu trochę sam uśpiłem własną czujność. Czego absolutnie nie żałuję, ponieważ wspomniany zwrot akcji okazał się bardzo przyjemną, choć zarazem niemiłą niespodzianką. Taki tam paradoks.

Niby można śmiechnąć, ale to jedna z tragiczniejszych postaci pobocznych w grze. Nietrudno się domyślić czemu

Ok, ten tekst miał być jednym z tych, w których niczego nie spoiluję, więc powstrzymam się w tym miejscu.

Wspomnę jeszcze tylko o tym, że niektóre rozwiązania fabularne wydają się dość osobliwe. Na przykład pojawienie się Asasynów na początku gry. Wpadają do wikińskiej wioski wraz z powracającym do domu synem jarla, aby z miejsca podzielić się swoimi największymi sekretami z postacią sterowaną przez gracza. Cóż…

Postacie wydają się niekiedy zero-jedynkowe, poboczne questy fedexowe są na porządku dziennym, a scenarzyści na koniec jednego segmentu fabularnego pozostawiają Eivora i jedną z głównych postaci w jak najlepszych stosunkach, by od samego początku kolejnego pokazać, jak niemal skaczą sobie do gardeł. Ale generalnie – nie narzekam, przymykając oko na podobne przejawy lazy writing.

Co złego może się stać, kiedy przeszukując strych w poszukiwaniu skrzyni ze skarbem wyciągniesz pochodnię, żeby trochę sobie poświecić?

Fabułę i bohaterów docenią przede wszystkim fani serialu “Wikingowie”, jak i osoby interesujące się nordycką historią.

Swoją drogą, nie będzie żadnym zepsuciem zabawy wyjawienie, że w AC Valhalla spotkasz sporo znajomych nazwisk, a wśród nich Halfdana, Ubbę i Ivara Ragnarssonów czy króla Wessexu, Alfreda Wielkiego.

Na samego Ragnara nie licz – akcja gry rozgrywa się już po jego śmierci.

Romanse

Ten feature jest tylko jednym z wielu pomniejszych dodatków, ale pozwolę sobie przy nim chwilę pozostać. Romansowanie w grach wydaje się dość trywialne, ale z drugiej strony, umożliwienie nawiązania tego typu relacji z NPC może być świetnym sposobem, by związać gracza z tytułem na poziomie emocji.

Nie inaczej jest w Valhalli, gdzie opcji romansowania jest… Miałem napisać, że sporo, ale z drugiej strony, czy rzeczywiście? W osadzie Klanu Kruka, którą w trakcie rozgrywki rozbudowujesz, napotkałem póki co raptem trzy osoby, z którymi można wejść w bliższe, hm, stosunki.

Flirtować można również w trakcie questów, a wybory w tej materii odbijają się potem dyskretnie na scenariuszu, co jest całkiem fajne.

Do tego warto wspomnieć, że niezależnie, czy grasz kobietą, czy postacią męską, możesz romansować z dokładnie tymi samymi osobami.

Raz zatem waleczny wiking z jednej z linii fabularnych będzie hetero-, a innym razem homoseksualny. Miłej zabawy z jego “lemieszem”. Albo i nie, decyzja należy do Ciebie.

Ten chyba też z kimś romansuje

Temat jest wart rozwinięcia w jakimś osobnym wpisie, tu jeszcze ograniczę się do stwierdzenia, że po wepchnięciu Eivora w ramiona łowczyni Petry nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że liczba potencjalnych wspólnych zajęć jest trochę okrojona.

Można z nią zagrać w kości, odbyć pojedynek łuczniczy, stanąć w szranki w zawodach pijackich, pocałować, przespać się lub… zerwać. To by było na tyle, tymczasem zabrakło mi na przykład losowo generowanych questów z polowaniem na zwierzynę w pobliżu wioski… Sam nie wiem. Chciałbym, żeby twórcy trochę rozwinęli temat poza to, co znamy już z innych gier.

Znajdźki i questy poboczne

To gra Ubisoftu, więc pewnie doskonale wiesz, czego możesz się po niej spodziewać. Mapa wręcz ocieka znacznikami, pod którymi kryją się skrzynie ze skarbami, pomniejsze questy, anomalie Animusa, podbijające charyzmę pojedynki na pyskówki, mroczne totemy do zniszczenia i wiele, wiele (wieeele) więcej. 

Na większość questów w nowych lokacjach wybierzesz się ze swoją załogą. Jej skład można częściowo dobierać spośród postaci rozsianych po świecie... lub bohaterów questów, którzy zdecydują się do Ciebie dołączyć

Jeśli nie masz tak jak ja i nie przepadasz za wstrzymującymi rozgrywkę aktywnościami dodatkowymi… To i tak pewnie niczego nie tracisz, co najwyżej wolniej rozwiniesz postać, ale za to zyskasz większą płynność fabuły.

Jest jednak coś uspokajającego w oznaczaniu kolejnej skrzyni z bogactwem na mapie, galopowanie doń na wiernym rumaku, by na miejscu rozwiązać jakąś prostą zagadkę środowiskową, zgarnąć skarb i ruszyć dalej, by powtórzyć proces. Tak z kilkanaście czy kilkadziesiąt razy, aż do wyczyszczenia całej lokacji, gdy wreszcie można spokojnie wrócić do osady po nowe przygody.

Kiedy musisz chwilę odsapnąć od tych wszystkich zadań, warto wyskoczyć na ryby

Ach, jeszcze jedno. W tej grze wyjątkowo spodobały mi się te mniej rozbudowane, pozbawione niespodziewanych zwrotów akcji questy – też oznaczane na mapie. Niby powinno być zupełnie odwrotnie, tymczasem miałem wrażenie, że ich obecność jakby… buduje wiarygodność tego świata? Bo życie to nie tylko szalone twisty, ale często powtarzalne czynności, jak poniesienie NPC-owi skrzynki z jabłkami z punktu A do punktu B?

Nie wiem, ale dziwnie przypadło mi to do gustu.

Bugi

Najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Jak głosi moja ulubiona mądrość z bogatego świata gier wideo: gra jest tak dobra, jak wiele jesteś w stanie jej wybaczyć.

Niektóre drobne niedociągnięcia widać dopiero na zrobionych screenach. Takie jak Eivor wkładający rękę w głowę pieska

Powiedzenie to nabiera szczególnego znaczenia w przypadku nowego Asasyna. Grająca na Xboxie znajoma w ogóle nie rozprawiła się z Ojcem z Zakonu, ponieważ… uniemożliwił jej to błąd gry. Choć w wielu podobnych wypadkach wystarczy wyjść i wczytać ją ponownie, tutaj Hytham, członek Ukrytych mieszkający w Kruczej Przystani, najzwyczajniej w świecie nie chciał przekazać jej ostatecznej informacji prowadzącej do konfrontacji.

Cóż… Niefajnie. Wyjątkowo irytujące były też sytuacje, w których wywalało mnie na pulpit. Przymykałem również oko na to, że postaciom często zdarzało się w trakcie dialogów zapomnieć o tak prozaicznej czynności, jaką jest poruszanie ustami.

Albo na to, że po podejściu do odwiedzającego mnie w wiosce Ubby, celem rozpoczęcia questa, powitał mnie napis, abym był w trybie anonimowości.

Długo rozkminiałem, o co też może tej przeklętej grze chodzić, gdy po kilku próbach najzwyczajniej w świecie wyszedłem do menu, wczytałem ostatni stan, podszedłem do Ragnarssona i… Oczywiście, quest odpalił się bez problemu.

...ale lewitujących szczurów to się nie spodziewałem

Innym razem, przemierzając Grantebridgescire, wyrżnąłem w pień załogę obozu bandytów i pozbawiłem ich strzeżonych skarbów. Potem udałem się do znacznika questu nieopodal i, ha, niemiła niespodzianka. Okazało się, że do wykonania zadania potrzebowałem zabić strażników z tegoż obozu. A oni już leżeli pokotem. No, to questu wypełnić się nie da.

Na szczęście poratowała mnie internetowa społeczność, która wskazała, że gdzieś w pobliżu rzeczonego obozu znajduje się ostatnia zbłąkana duszyczka. Typ stał po pas w rzece, z dala od zabudowań i gdybym nie wiedział, że mam go szukać, za cholerę nie wpadłbym na to, że jest jednym z bandytów.

Takich kwiatków jest więcej, a jedną z najpopularniejszych, najbardziej rozpalających społeczność fanów gry afer, okazała się ta z tkaninami. Pozwolę ją sobie tutaj przemilczeć, zasługuje bowiem na omówienie w osobnym tekście.

Zwłaszcza, że problem ten został już rozwiązany, co dowodzi, iż deweloperzy nie śpią i od czasu do czasu reagują na skargi i złorzeczenia graczy, zamiast zajmować się wyłącznie projektowaniem kolejnych skórek do odblokowania w sklepie Animusa. Oczywiście, za prawdziwą kasę.

Zanim przejdziemy do podsumowania: Vinlandia!

To jak z tym Asasynem?

Jest trochę niedoróbek, ale… Pal je licho. Wiele razy przemierzając świat gry przyłapywałem się na myśli “Ja p…, ile oni w to włożyli pracy”. I ta ciężka robota procentuje.

Łatwiej jest przymknąć oko na liczne bugi, kiedy i setting jest ciekawy, i walka dynamiczna, i lokacje (Vinlandia!) zapierają dech w piersiach.

Przemierzając ten świat, nietrudno się w nim zapomnieć. Przy Valhalli po raz pierwszy od lat spędziłem nockę przed kompem, co w moim dinozaurzym wieku wcale nie jest taką oczywistością.

Na razie w skali 1-10 szykuje się mocne 9. Ale wstrzymam się z ocenianiem i poczekam na rozwinięcie historii.

Ciekawi mnie też, czy podobnie jak w Skyrimie pojawi się u mnie wreszcie znużenie długą rozgrywką, czy też niczym po trzecim Wiedźminie będę biadolił na koniec, że już po wszystkim i co ja mam teraz ze sobą począć.

Ale na razie wciąż nie muszę się tym martwić, jako że koniec wydaje się być mocno odległy. Pewnie niebawem pyknie te magiczne 200 godzin, a po drodze czeka mnie jeszcze sporo przygód. I setki skrzyń do złupienia.

37 komentarz(y)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *